Ludzie zabijali i nadal zabijają zwierzęta z wielu powodów; głównie w celach kulinarnych. Ale stosunek ludzi do naszych braci mniejszych zmieniał się w czasie i był uzależniony od epoki i stopnia wiedzy.
W XIX w. pojawiły się pierwsze protesty przeciwko znęcaniu się nad zwierzętami, najpierw przeciwko wiwisekcji, a wkrótce potem przeciwko wszelkim eksperymentom z ich udziałem. Jednakże w wieku XX, wraz z gwałtownym wzrostem liczby ludności na świecie, wzrosła też skala wykorzystywania zwierząt, nie tylko na ubój, ale także do celów naukowych i komercyjnych, związanych, na przykład, z produkcją kosmetyków. Z drugiej strony, wiek ten przyniósł również rozwój ruchów na rzecz ochrony zwierząt, także tych gospodarskich, dzięki czemu w wielu wyżej rozwiniętych krajach istnieją obecnie regulacje prawne ograniczające w mniejszym lub większym stopniu władzę człowieka nad życiem i śmiercią zwierząt.
W dziejach cywilizacji europejskiej świat zwierząt budził zainteresowanie nie tylko jako przedmiot eksploatacji. Tradycja dostrzegania różnic między człowiekiem a zwierzęciem w odniesieniu do koncepcji duszy ma w Europie długą i bogatą historię. Zaczęło się (a w każdym razie o wcześniejszych próbach analizy tego problemu nic nie wiadomo) w VI w. p.n.e. od Pitagorasa z Samos, greckiego filozofa, proroka i polityka, jednego z ojców matematyki. Pitagoras, który podobnie jak późniejszy św. Franciszek posiadał jakoby niezwykłą zdolność porozumiewania się ze zwierzętami, uważał, że mają one duszę, lecz inną niż ludzie. Duszę ludzką wzbogaca bowiem pierwiastek rozumu.
Późniejsi filozofowie i uczeni utrzymywali, że zwierzęta zostały stworzone w celu zaspokojenia ludzkich potrzeb. W XVII-wiecznej Anglii wierzono, że konie nie mają mózgu. Być może najbardziej oryginalne rozwiązanie problemu, czy zwierzęta mają duszę, zaproponował jezuita Guillaume Boujeant. Zwierzęta mają dusze, jego zdaniem, ale są to dusze ludzi potępionych, którzy w ten sposób muszą odpokutować swoje grzechy. Nietrudno zauważyć, że koncepcja ta usprawiedliwiała cierpienie zwierząt jako element pokuty.
Oprócz problemu, czy zwierzęta mają duszę, nurtowała ludzi również kwestia, po co zwierzęta istnieją. Zdecydowana większość koncepcji filozoficznych i religijnych w kręgu kultury zachodniej przypisywała zwierzętom rolę służebną wobec ludzi. Filozofowie i teologowie twierdzili, że zwierzęta – w zamyśle Stwórcy – zostały stworzone, aby zaspokoić różne ludzkie potrzeby. Dla wielu myślicieli „praca” zwierząt na rzecz człowieka była jedynym powodem ich istnienia. Dlatego każdemu gatunkowi starano się przypisać rolę, jaką Bóg miał dla niego przeznaczyć. Prowadziło to niekiedy do absurdu. Uważano, na przykład, że drapieżniki są po to, aby zaszczepić w ludziach odwagę. Z kolei obecność wszy miała skłaniać ludzi do utrzymywania higieny osobistej.
W XVI w. pojawiła się opinia, że zwierzęta nie tylko nie posiadają duszy, ale również nie wykazują funkcji umysłowych. Innymi słowy, są jak żywe maszyny. Animalizm, czyli pogląd, że zwierzęta są jedynie maszynami, został po raz pierwszy zaproponowany przez hiszpańskiego lekarza Gomeza Pereirę. Idea ta stała się jednak znana dzięki francuskiemu filozofowi René Descartesowi (Kartezjuszowi). W jego mniemaniu zwierzęta prawie nie różnią się od maszyn, takich jak zegary. Są co prawda zdolne do wielu złożonych zachowań, które jednakże można łatwo zinterpretować zgodnie z prawami mechaniki. Zwierzęta nie potrafią myśleć, komunikować się za pomocą języka i odczuwać zewnętrznych wrażeń. Czyni to jedynie człowiek.
Niektórzy zwolennicy automatyzmu zwierzęcego posunęli się jeszcze dalej niż Kartezjusz. Pewien angielski filozof utrzymywał, że budowa gniazd przez ptaki i karmienie piskląt niczym się nie różnią od bicia zegara. Dla entuzjastów najbardziej radykalnej wersji automatyzmu zwierzęcego, zakładającej, że zwierzęta nie czują bólu i nie cierpią, odgłosy wydawane przez dręczone w czasie wiwisekcji zwierzę nie były niczym więcej jak dźwiękami wydobywającymi się z instrumentów muzycznych.
W XVIII w. często można było spotkać się z poglądem, że udomowienie zwierząt było dla nich dobre. W gospodarstwie człowieka powiększyła się bowiem ich liczba i otoczone staranną opieką mają się lepiej, niż gdyby były wydane na łaskę drapieżników. Nawet ubój zwierząt domowych, choć pozornie okrutny, trwał w gruncie rzeczy krótko i oszczędzał zwierzęciu niedoli wieku starczego. W skrajnej wersji automatyzmu uznawano nawet, że antylopa wręcz chce być zabita i zjedzona przez lwa, bo w ten sposób spełni się sens jej istnienia. Dopiero Oświecenie zerwało z teorią o przeznaczeniu zwierząt do służenia człowiekowi. Pojawił się bliższy współczesności pogląd, że na zwierzęta należy patrzeć nie jak na pokorne sługi, lecz jak na istoty autonomiczne, żyjące obok człowieka, w pewnym sensie dzielące z nim dolę i niedolę. Jednakże na to, aby te nowoczesne koncepcje znalazły odzwierciedlenie w prawie, trzeba było poczekać aż do czasów najnowszych.