Dla niektórych to największa przyjemność pod słońcem. Dla innych – uciążliwa konieczność. Z jednej strony ciepła pościel, odprężenie, błogie lenistwo. Z drugiej – przymusowa bezczynność, otchłań nieświadomości, strata czasu. Kto ma rację?
Sen zabiera nam jedną trzecią życia. Oczywiście, bez snu, podobnie jak bez pożywienia czy powietrza, nie moglibyśmy egzystować. Jedzenie też absorbuje nas w niemałym stopniu, nie mówiąc już o konieczności jego zdobycia, co w dzisiejszym świecie sprowadza się najczęściej do wykonywania pracy zarobkowej. Jedynie oddychanie nie pociąga za sobą straty czasu, ale – nie niesie też ze sobą żadnej przyjemności. Za to brak powietrza może być wyjątkowo niemiły. Sen, jako czynność fizjologiczna, to nadal niemal dziewiczy obszar badań dla naukowców. A już szczególnie fascynująca tajemnica czeka nas w miejscu zetknięcia się pierwiastka cielesnego z pierwiastkiem duchowym – tam, gdzie sen zamienia się w sny.
Sen bywa nazywany bratem Śmierci. Nic bardziej błędnego. Obawa przed zapadnięciem w sen wzięła się zapewne ze strachu przed utratą kontroli nas swoim ciałem i świadomością. Lecz tak naprawdę sen to warunek życia. Śpią wszystkie organizmy, które nazywamy wyższymi. To wyraźna wskazówka, że czynność spania musi być związana z funkcjonowaniem mózgu.
Sen kojarzy się z odpoczynkiem, spokojem. To zarazem prawda i nieprawda. Owszem, odpoczywamy, ale odpoczynek ten, gdybyśmy mogli siebie obserwować, wydałby się nam co najmniej osobliwy. Z naszym ciałem dzieją się bowiem dziwne rzeczy. Gwałtowny jest nawet sam moment zaśnięcia, co dobrze oddaje słowo „zapadnięcie” w sen. Tuż przed tą chwilą wstrząsa nami seria skurczów mięśni, po czym osuwamy się w nieświadomość. Potem jest jeszcze burzliwiej.
Sen składa się z dwóch zasadniczych faz: fazy REM i fazy non-REM. Występują one naprzemiennie. Faza REM zwana jest snem paradoksalnym, ponieważ choć nasze ciało śpi, mózg – paradoksalnie – wykazuje ożywioną aktywność. To w tej fazie pojawiają się marzenia senne. Ich zewnętrznym przejawem są szybkie ruchy gałek ocznych – zupełnie jakbyśmy patrzyli, mimo zamkniętych powiek, na jakieś wydarzenia rozgrywające się w naszym umyśle. Od tego wzięła się zresztą nazwa REM: Rapid Eye Movement (szybki ruch gałek ocznych). Paradoksalnej fazie snu towarzyszą też gwałtowne skurcze mięśni, ruchy całego ciała, a nawet zaburzenia rytmu serca czy nieregularność oddechu. Słowem, jest to faza bardzo pracowita zarówno dla naszego ciała, jak i umysłu.
Pytanie, dlaczego w ogóle śpimy, od lat spędza sen z powiek naukowcom. Jest oczywiste, że wiąże się to z rytmem dnia i nocy. Ale jaki bodziec każe nam zasypiać? Badania Rae Silver z Columbia University, prowadzone w latach 80. i 90. XX w., zdają się dowodzić, że rozkazy są przekazywane z jednego obszaru mózgu do innego przez substancje chemiczne, a nie, jak dotąd sądzono, za pomocą neuronów. Jakie to ma znaczenie? Ogromne. Dziś ludzie, którzy cierpią na bezsenność, mogą zażyć środek nasenny, ale nie jest to najlepsze wyjście – środki te mają niepożądane działania uboczne, są uzależniające. Jeśli doniesienia prof. Silver zostaną potwierdzone, pojawi się szansa stworzenia tabletki, która w sposób naturalny wywoła sen.
Prorocze czy chaotyczne?
Marzenia senne to określenie wyjątkowo bałamutne. Często są to bowiem zwykłe koszmary. Co najmniej jedna trzecia ludzkości przeżywa je niemal co noc.
Czym są sny i jaką spełniają funkcję – nie wiadomo. Istnieje kilka teorii tłumaczących ich rolę. Pierwsza hipoteza, którą można nazwać naukową, powstała jeszcze w XIX w. Jej twórcą był Zygmunt Freud. Postrzegał on sny jako drogę do podświadomości. Marzenia senne są odzwierciedleniem instynktów, do których na jawie nie mamy dostępu. Teoria Freuda przypisuje snom konkretne znaczenia, które można przy odpowiedniej wiedzy rozszyfrować. Nic to zresztą nowego – już od czasów starożytnego Egiptu tłumaczono sny. I cieszy się to niesłabnącą popularnością do dzisiaj.
Inna hipoteza traktuje sny jako swego rodzaju produkt metabolizmu ludzkiego mózgu. A więc podobnie jak ciało musi wydalać produkty przemiany materii, mózg – aby się zregenerować – musi „wydalać” produkty przemiany informacji – myśli. To one właśnie – strzępki wspomnień, wrażeń, refleksji, obrazów – składają się na sny. Łatwo dostrzec zasadniczą słabość tej hipotezy – bywają przecież sny niezwykle wyraziste, logicznie spójne; sny, które trudno uznać za zlepek odpadków procesów myślowych.
Wytłumaczenie tej sprzeczności zaproponowali w latach 70. amerykańscy psychiatrzy Allan Hobson i Robert McCarley z Uniwersytetu Harwarda. Za powstawanie tych „odpadowych” zbitek myśli i wrażeń mają odpowiadać sygnały wysyłane przez pień mózgu, a więc najstarszą, najbardziej „prymitywną” część mózgu. Natomiast część najmłodsza – kora mózgowa – stara się ten chaos jakoś uporządkować, stąd pewna logika i fabularność niektórych snów.
Ich hipoteza jest następująca. Przez pień mózgu przepływają główne sygnały sensoryczne od zmysłów. Znajdujący się tam tzw. układ siatkowaty odpowiada za pobudzanie wyższych ośrodków mózgowych w korze. Jeśli z zewnątrz – z receptorów, które nazywamy zmysłami – nie dochodzą sygnały bądź jest ich niewiele, działający stale układ siatkowaty pobudza wyższe ośrodki mózgu przypadkowymi impulsami, które nie niosą żadnej spójnej informacji, wywołując w korze mózgowej równie niespójne odpowiedzi w formie halucynacji lub snów. Można by to zilustrować znaną maksymą informatyków: „śmieci na wejściu, śmieci na wyjściu”. Wprowadzenie do komputera niewłaściwych bądź niepełnych danych przyniesie błędny lub nieprzydatny wynik.
Nie potwierdzono na razie prawdziwości hipotezy Hobsona i McCarleya. Pewną przesłanką przemawiającą na jej korzyść może być zaobserwowana już w XVIII w. przez Charlesa Bonneta dolegliwość związana z zaćmą. Otóż, osoby z mocno osłabionym wzrokiem często „widzą” nieistniejące obiekty czy ludzi. Jak wykazały badania, dochodzi do tego, gdyż do wyższych ośrodków mózgu dociera zbyt mało bodźców wzrokowych, przez co mózg – w oparciu o niepełne dane – kreuje obrazy przedmiotów, których nie ma, lub zniekształca obrazy istniejących obiektów.
A może jednak nie należy wysuwać argumentu o logiczności i spójności niektórych snów, bo wcale takie nie są, a tylko tak nam się wydaje? Jak wykazano, podczas snu maleje znacznie aktywność płatów czołowych kory mózgowej, odpowiedzialnych za krytyczne myślenie. Dlatego przeżywany sen wydaje nam się realistyczny, choć przecież przydarza nam się latać w powietrzu, a nawet opuścić własne ciało i oglądać samego siebie – śpiącego – niejako „z zewnątrz”, co realistyczne raczej nie jest.
Ciekawe, że mimo przeżywanych we śnie przygód śpimy leżąc niemal nieruchomo. Odpowiedzialny jest za to tzw. paraliż senny. Sygnały z ośrodków ruchu w mózgu nie docierają do ośrodkowego układu nerwowego i do mięśni. Wyjątki stanowią, przede wszystkim, mięśnie oddechowe i mięśnie gałek ocznych (stąd nazwa fazy REM). Osoby z chorobą zwyrodnieniową mózgu, która zaburza proces wygaszania podczas snu sygnałów ruchowych, śpią bardzo „aktywnie”, dosłownie odgrywając śnione sceny, co prowadzi nawet do poważnych urazów.
Brak szkodzi i ogłupia
Sen jest niezbędny do życia, co udowodniły doświadczenia z udziałem ochotników. Ludzie poddani długiej bezsenności po pewnym czasie nie byli w stanie normalnie funkcjonować, wykazywali objawy klasycznego „prania mózgu”. Pozbawianie snu jest do dziś jedną z najpopularniejszych tortur stosowanych przez policje wielu krajów świata.
Przed kilkunastu laty próbę wytrzymania jak najdłużej bez snu podjął amerykański spiker radiowy Peter Tripp. Pozostawał na antenie bez przerwy przez osiem dni i nocy, lecz po tym czasie musiał zakończyć eksperyment z powodu rozmaitych zaburzeń organizmu i halucynacji, które zaczęły się już w dwie doby po rozpoczęciu doświadczenia. Co interesujące, halucynacje te występowały ze zdumiewającą regularnością mniej więcej co półtorej godziny. Odpowiada to interwałom między kolejnymi fazami snu REM, co mogłoby wskazywać, że zwidy na jawie były swego rodzaju odpowiednikiem marzeń sennych w fazie REM podczas snu. A więc potrzeba snu musi być na trwałe wpisana w naszą fizjologię – mózg podejmuje jakieś działania poza naszą świadomością, czego skutkiem, gdy nie śpimy, mogą być właśnie halucynacje.
Dobroczynną rolę snu podkreślają także statystyki. Amerykańskie badania z lat 70. ubiegłego wieku wykazały, że osoby, które sypiają mniej niż 4 godziny na dobę, ponad dwa razy częściej umierają na raka i choroby serca od osób śpiących od 7 do 8 godzin. Zjawisko to w krajach uprzemysłowionych zaczyna nabierać znaczenia społecznego, gdyż coraz więcej osób zawodowo czynnych (co najmniej jedna trzecia) pracuje po nocach.
Chroniczny brak snu osłabia układ odpornościowy, obniża również sprawność intelektualną. Uczniowie, jeśli sypiają za krótko, osiągają gorsze wyniki w nauce. Kiedy wkroczą w dorosłe życie – a ich organizm nadal nie otrzymuje pełnej dawki snu – gorzej pracują, mniej zarabiają, częściej przebywają na zwolnieniach lekarskich.
Z drugiej strony, są i badacze uznający sen wprawdzie za niezbędny do prawidłowego funkcjonowania organizmu, ale wcale nie niezbędny do życia jako takiego. Argumentują oni, że sen stanowi tylko ewolucyjną adaptację do rytmu dnia i nocy. Ponieważ bowiem nocą zapada mrok, a człowiek nie jest przystosowany do widzenia w ciemności (co dawniej, gdy nie było sztucznego oświetlenia, wykluczało bądź mocno ograniczało aktywność), ludzki organizm „nauczył się” spać – inaczej mówiąc, zapadamy w sen, by się nie nudzić.
To jednak odosobniony pogląd. Zdecydowana większość badań prowadzi do wniosku, że sen jest konieczny. Ale czy także sny? Dla osób często walczących z koszmarami jest to pytanie niezwykle ważne. Z technicznego punktu widzenia, aby uwolnić człowieka od marzeń sennych (a więc i koszmarów) wystarczy pozbawić jego sen fazy REM. To się da zrobić i w pewnych przypadkach leki takie są stosowane. Lecz na dłuższą metę jest to bardzo niebezpieczne. O funkcji snów wprawdzie niewiele wiadomo, ale na pewno wiadomo jedno – że odgrywają niezwykle ważną rolę w procesach zapamiętywania.
Już sam moment zasypiania ma tu kluczowe znaczenie. W roku 2000 amerykańscy neurofizjolodzy opublikowali wyniki badań na ludziach grających w znaną wszystkim posiadaczom komputerów grę „Tetris”. Okazało się, że kiedy budzono ich tuż po zaśnięciu, mieli rozgrywaną wcześniej grę dosłownie „przed oczami”. Nasz umysł najwyraźniej obrabia w chwili zasypiania wrażenia z minionego dnia, po to, aby je zapamiętać.
Z tego też powodu nie warto przed egzaminami zarywać nocy i wkuwać na okrągło. Badania na studentach wykazały, że jeśli chce się zapamiętać jak najwięcej z przerobionego właśnie materiału, należy się z tym przespać. Po bezsennej nocy, spędzonej na nauce, egzaminowani wiedzieli tyle, co przed sięgnięciem po książki. Innymi słowy – nauka i czas poszły na marne. Doświadczenia wykazały, że najlepiej przyswajali sobie nową wiedzę ci, którzy przesypiali całą noc, od 22.30 do 7 rano. Położenie się spać dopiero po północy niemal całkowicie wykluczało szanse na zapamiętanie czegokolwiek.
Przeprowadzone na przełomie tysiącleci badania rezonansem magnetycznym mózgów stewardes różnych linii lotniczych wykazały zmniejszenie się prawego płata czołowego i hipokampu, odgrywających dużą rolę przy kojarzeniu faktów i zapamiętywaniu. Dotyczyło to zwłaszcza kobiet przekraczających częściej niż dwa razy w miesiącu granice stref czasowych, co wiązało się z zaburzeniem rytmu snu i czuwania. W testach wypadły one także gorzej niż grupa kontrolna.
Nie brakuje porad, jak bronić się przed syndromem zmiany stref czasowych. Na przykład, że lot na zachód najlepiej rozpoczynać po południu, a na wschód – jak najwcześniej rano. Po locie z Europy na półkulę zachodnią najlepiej nie kłaść się spać, lecz położyć się dopiero, kiedy w danym miejscu przyjdzie na to pora. Podczas podróży w odwrotnym kierunku należy spać jak najwięcej w samolocie. Niektórzy zalecają post przed odlotem i w trakcie lotu, tak aby w sumie pościć minimum 16 godzin. Po tym bowiem czasie dochodzi do zresetowania się zegara biologicznego, co ułatwia aklimatyzację w docelowej strefie czasowej.
Drzemka nasza powszednia
Niektórzy z nas chcą spać, gdy tylko mogą; inni nie mogą spać, nawet kiedy chcą. Z jednej strony mamy więc ludzi, którzy przy każdej nadarzającej się okazji ucinają sobie drzemkę. Z drugiej – nieszczęśników cierpiących na bezsenność.
Według pierwszego w Polsce sondażu na temat zaburzeń snu, przeprowadzonego w 1996 r. przez Centrum Badania Opinii Społecznej, około jednej trzeciej Polaków dosypia sobie w ciągu dnia; średnio około godziny. Odbywa się to w rozmaity sposób: w czasie wolnym od zajęć, podczas oglądania telewizji, w trakcie czytania, a nawet w samochodzie. Na szczęście, w zdecydowanej większości chodzi o pasażerów; nie kierowców. Ale i kierowcom zdarza się zasnąć za kółkiem. Jedna piąta kolizji drogowych, jakie corocznie przydarzają się w USA, czyli ok. 1,2 mln, jest skutkiem utraty panowania nad pojazdem wskutek zaśnięcia. W naszym kraju około 5 proc. kierowców przyznało się, że choć raz zasnęło za kierownicą.
Popularność dziennej drzemki może się wydać zaskakująca, jeśli weźmie się pod uwagę, że Polacy śpią w nocy średnio około 7 godzin, a w dni wolne od pracy niemal 8 godzin. To całkowicie wystarczy zdrowemu człowiekowi. Jak się szacuje, optymalna długość snu powinna wynosić od 7 do 8 godzin. Przy czym, im człowiek starszy, tym mniej go potrzebuje. Po siedemdziesiątce może to być raptem 5-6 godzin.
Skąd więc ta skłonność do zasypiania przed telewizorem czy nad książką? Być może fakt, że tyle godzin spędzamy w nocy w łóżku, nie oznacza, że śpimy. Ponad połowa Polaków miewa kłopoty ze snem, cierpiąc na jakąś formę bezsenności: problemy z zaśnięciem, częste budzenie się itd. Przyczyną niewysypiania się są też koszmary senne, trapiące – rzadziej lub częściej – większość z nas.
Rzecz jasna, pojawia się pytanie co jest przyczyną, a co skutkiem. Czy dosypiamy w ciągu dnia, gdyż zarywamy noce, czy nie możemy w nocy spać, ponieważ wysypiamy się w dzień? Wystarczyłoby, oczywiście, zrezygnować z kilku kolejnych poobiednich drzemek, aby przekonać się, czy nocą będziemy smacznie spać, lecz iluż z nas byłoby gotowych pozbawić się takiej przyjemności? Zwłaszcza gdy książka jest kiepska, a z telewizora wieje nudą.
Charakterystyczne, że tylko niewielki odsetek Polaków miewających problemy ze snem udaje się po poradę do lekarza. Wbrew pozorom, niewielu też z nas sięga po środki nasenne, a jeżeli już – częściej czynią to kobiety i generalnie ludzie starsi.
Koszmarna polityka
Póki co, nie ma na razie pastylki przeciw koszmarom. Nie sposób ich uniknąć, ale można próbować. Na przykład, jeśli interesujemy się polityką – lepiej wyznawać poglądy lewicowe niż konserwatywne. Amerykański badacz snu, Kelly Bulkeley z Santa Clara University w Kalifornii, analizując sny studentów sympatyzujących z demokratami oraz zdeklarowanych republikanów, stwierdził, iż nastawienie prawicowe niesie z sobą znaczne ryzyko wystąpienia nocnych koszmarów. Studenci-demokraci o wiele rzadziej deklarowali, że śniło im się coś nieprzyjemnego.
Konserwatywni komentatorzy wytłumaczyli wyniki tych badań tym, że sny republikanów odbijają ponurą rzeczywistość, podczas gdy demokraci po prostu… bujają w obłokach. Na szczęście – bez względu na ich treść – 95 proc. snów zapominamy natychmiast po przebudzeniu.