Gdy świat liczył sobie dopiero kilka dni, bóg Njambe zapragnął obdarzyć ludzi i zwierzęta nieśmiertelnością. Leżało to jednak w gestii jego brata, Anangama, toteż wysłał do niego psa z poleceniem przekazania prośby o uczynienie ludzi wolnymi od śmierci. Pies wszakże był głodny i zajął się najpierw szukaniem kości. Kiedy dotarł wreszcie do boskiego brata, ten wpadł w złość, rozgniewany, że sprawa życia i śmierci jest dla ziemskich stworzeń tak mało istotna. Odmówił więc spełnienia prośby. W taki sposób legenda ludu Baule z Wybrzeża Kości Słoniowej tłumaczy, dlaczego ludzie nie mogą żyć wiecznie.

 

Pies – tak przecież przyjazne ludziom zwierzę – jest zresztą antybohaterem wielu afrykańskich mitów o pochodzeniu śmierci. Nie dlatego, że szkodzi ludziom celowo, lecz przez swoją niefrasobliwość i nieokiełznaną ciekawość sprowadzającą go na manowce. W większości podań wyprzedza go jakieś inne zwierzę, wrogie ludziom, jak ropucha w mitach Ibów z Nigerii, bądź niezbyt mądre, jak kozioł w legendach ludu Dagomba z Ghany. Ropucha z premedytacją przekazała najwyższemu bogu, że ludzie nie chcą żyć wiecznie na tym pełnym smutku i zła świecie. Natomiast kozioł miał dobre chęci, ale zamiast poprosić boga o to, by ludzie wprawdzie pozostali nieśmiertelni, ale nie byli już dłużej niewolnikami wodzów, pomylił się i zapewnił boga, że ludzie wolą umierać, niż żyć wiecznie jako niewolnicy.

Legenda ludu Fang z Kamerunu tłumaczy fenomen śmierci w sposób bardziej wyrafinowany. Otóż, pierwszy człowiek, o imieniu Fam, był nieśmiertelny, ale popadł w pychę i ubzdurał sobie, że na ziemi jest panem wszelkiego stworzenia równym bogu w niebie. Bóg zesłał więc na świat katastrofę, lecz nie zdołał zgładzić człowieka, ponieważ ten był nieśmiertelny. Stworzył więc nową istotę mającą objąć ziemię w posiadanie, ale nauczony przykrym doświadczeniem pozbawił ją przywileju życia wiecznego. Ten nowy człowiek jest protoplastą ludzkości. Fam natomiast ukrywa się gdzieś po dziś dzień, niekiedy napadając na ludzi w zemście za odebranie mu władztwa nad światem.

Przekonanie, że pierwsi ludzie byli nieśmiertelni, a status ten w taki czy inny sposób utracili, przewija się przez większość mitów o stworzeniu świata. Problem ten trapił od zarania dziejów wszystkie kultury i cywilizacje. Również i naszą. Dziś także, choć nie szukamy już źródła wiecznej młodości skrytego gdzieś w niedostępnej dżungli, czekamy niecierpliwie aż współczesna nauka dostarczy nam sposobu na przedłużenie życia. Już nie o kilka – bo tyle potrafi dać zdrowy tryb życia – lecz o kilkadziesiąt lat, a może i więcej.

Pierwszy wieczny tułacz

Pragnienie zapewnienia sobie wiecznego życia zrodziło się w Sumerze. Pierwszym znanym nam z imienia bohaterem, który wędrował w poszukiwaniu nieśmiertelności, był sumeryjski heros – Gilgamesz. Epos o jego przygodach to najwcześniejszy przykład gatunku literackiego, który w późniejszych wiekach zrodził Iliadę i Odyseję. Wiele motywów Eposu o Gilgameszu weszło również, w mniej lub bardziej zmienionej formie, do Biblii, jak choćby opis potopu.

Sumeryjskie listy królów potwierdzają, że Gilgamesz był postacią historyczną – władcą Uruk prawdopodobnie między 2700 a 2500 r. p.n.e. Uważano, że jest w dwóch trzecich bogiem, a w jednej trzeciej człowiekiem, był bowiem synem bogini Ninsun i króla Uruk, który z kolei był potomkiem boga Szamasza.

Gilgamesza trawił niepokój, czy ma w sobie wystarczająco dużo boskiego pierwiastka, by żyć dłużej niż zwykli ludzie. Bogowie usiłowali przekonać go, że powinien zaakceptować swoje przeznaczenie takim, jakie jest, lecz Gilgamesz postanowił nie zdawać się na wyroki losu, lecz zdobyć nieśmiertelność. Jego frustrację spotęgowała śmierć najlepszego przyjaciela, Enkidu. Podjął więc wyprawę dla odszukania Utnapisztima, człowieka ocalonego z potopu, pierwowzoru biblijnego Noego. W nagrodę za uratowanie z kataklizmu ludzi i zwierząt bogowie uczynili Utnapisztima nieśmiertelnym. Gilgamesz pragnął dowiedzieć się, w jaki sposób i on mógłby uzyskać życie wieczne.

Utnapisztim polecił mu udać się po rosnące w strumieniu ziele przywracające młodość. Gilgameszowi udało się je znaleźć i zerwać, lecz w drodze powrotnej lekkomyślnie postanowił się wykąpać, zostawiając rośliny na brzegu studni. Zjadł je wówczas wąż, a Gilgamesz, straciwszy w ten sposób szansę na wieczne życie, wrócił jak niepyszny do Uruk.

Pierwsza w historii epopeja o poszukiwaniu nieśmiertelności nie kończy się więc szczęśliwie. Gilgamesz poniósł porażkę. Szukał nieśmiertelności daremnie. Jak podaje sumeryjska lista królów – boski Gilgamesz panował przez 126 lat. A więc niewiele więcej niż życie człowieka w naszych czasach, choć, rzecz jasna, zapewne znacznie więcej niż przeciętna długość życia w Sumerze.

Nieśmiertelność za grobem

W innej, równie starożytnej cywilizacji rzecz przedstawiała się inaczej. Egipscy faraonowie nie musieli o nic zabiegać; nieśmiertelność była ich przywilejem wynikającym z pochodzenia od bogów i bycia wcielonym bogiem Horusem. Tyle tylko, że dostępna była dopiero… po śmierci.

Zmarły faraon odbywał w zaświatach, zwanych Duat, daleką podróż, aby dotrzeć do siedziby bogów wśród niezniszczalnych gwiazd. Egipcjanie wierzyli, że człowiek składa się z kilku komponentów – cielesnego i rozmaitych bytów duchowych. Każdy z nich spełniał określoną funkcję w zapewnieniu zmarłemu wiecznego życia. W zaświaty wyruszało ka – duch, esencja osobowości człowieka. Podróż faraona przypominała film przygodowy – czyhało nań wiele niebezpieczeństw i musiał pokonać szereg przeszkód, aby udowodnić, że jest godny zająć miejsce wśród bogów. Podróż przez Duat trwała dwanaście godzin i faraon musiał w tym czasie przebyć dwanaście różnych „sekcji” zaświatów. Były wśród nich zbiorniki wodne, góry, doliny, komnaty, jaskinie. Faraon przez większą część tej drogi płynął barką boga Ra, prowadzony i ochraniany przez swych bogów opiekuńczych.

Osiągnięcie siedziby bogów było warunkiem koniecznym uzyskania nieśmiertelności, ponieważ tylko tam faraon mógł raczyć się pokarmem bogów, a według Egipcjan bogowie żyli wiecznie nie dzięki swej boskiej naturze, lecz za sprawą przyjmowanych pokarmów i napojów. Dlatego teksty religijne odnoszące się do podróży faraona do Duat pełne są próśb pod adresem bogów, aby pozwolili faraonowi posilić się owocami drzewa życia i napić się wody życia.

Eliksir bogów

W mitologii greckiej również nie brakuje odniesień do nieśmiertelności. Na przykład Sarpedon, kreteński książę, brat Minosa, z którym przegrał walkę o władzę, był w rzeczywistości półbogiem, synem Zeusa i Europy, i żył kilkakrotnie dłużej niż zwykli ludzie. Z kolei taki właśnie zwykły człowiek, niejaki Faon z wyspy Lesbos, zajmujący się przewożeniem ludzi pomiędzy wyspami bądź na stały ląd, będąc już człowiekiem w podeszłym wieku przewiózł pewnego dnia na wybrzeże Azji Mniejszej Afrodytę i – choć nie rozpoznał bogini – odmówił przyjęcia zapłaty. W podzięce otrzymał od Afrodyty eliksir, który zmienił go w urodziwego młodzieńca, gdy się nim namaścił.

Powiedzenie o mękach Tantala weszło na stałe do współczesnego słownika. Oznacza sytuację, w której przedmiot pożądania znajduje się na wyciągnięcie ręki, ale nie można go dosięgnąć. Tantala na taką karę skazał Zeus, za to, że przyjął bogów na uczcie i podał im do zjedzenia upieczone fragmenty ciała swojego syna, Pelopsa. Chciał w ten sposób sprawdzić, czy bogowie rzeczywiście posiadają dar jasnowidzenia i rozpoznają podstęp. Sam Tantal był półbogiem, synem Zeusa, królem Lidii bądź Frygii (mity różnie to przedstawiają). W niecodzienny sposób osiągnął nieśmiertelność, a mianowicie zapraszany przez bogów na Olimp podkradał stamtąd pokarm bogów – nektar i ambrozję – i raczył się nim. A nawet rozochocił się tak bardzo, że podobno częstował nim swoich dworzan, jakby i ich pragnął uczynić nieśmiertelnymi.

Nie tylko u Egipcjan i Greków nieśmiertelność nie była dana bogom z zasady, ale jej utrzymanie wymagało spożywania jakiegoś pokarmu. Skandynawska bogini wiosny Idunn miała kosz pełen złotych jabłek przywracających młodość. Częstowała nimi bogów w Asgardzie. Kiedy pewnego razu została porwana przez olbrzyma, bogowie zaczęli się starzeć. Na szczęście, Idunn została wkrótce uwolniona i wróciła do Asgardu ze swoim koszem.

Także święte księgi wielkich religii monoteistycznych wspominają o nieśmiertelności. W Koranie jest mowa o fontannie życia. W Biblii, w objawieniu św. Jana, o wodzie żywota i drzewie żywota. O fontannie życia i o strumieniu wieczności śpiewa się w Psalmach.

Fontanna jako źródło młodości bądź nieśmiertelności (co zapewne na jedno wychodzi, któż bowiem chciałby spędzić wieczność jako starzec?) była najczęściej chyba używanym symbolem pragnienia, by uciec przed śmiercią. Historyk grecki Herodot (zwany ojcem historii, choć niektórzy wolą go nazywać pierwszym reportażystą) wykorzystał nawet motyw fontanny, aby wyjaśnić, dlaczego Etiopowie są – jak powszechnie wówczas uważano – tak długowieczni. Otóż, kiedy król perski Kambyzes po podbiciu Egiptu planował uderzenie dalej na południe, wysłał na przeszpiegi posłów do władcy Etiopów. Pokazano im tam, a nawet pozwolono się wykąpać, fontannę, której woda sprawiała, że ludzkie ciało nabierało gładkości, jak u człowieka młodego. Herodot, który zapewne tę historię zmyślił bądź zasłyszał jako legendę, wysnuł stąd wniosek, że to owa fontanna zapewnia Etiopom długie życie. Nawiasem mówiąc, z planów Kambyzesa nic nie wyszło, ponieważ król królów zmarł nagle w niejasnych okolicznościach. Herodot podaje, że niefortunnie zranił się w nogę własnym mieczem, ale inne wersje (że został otruty, popełnił samobójstwo, zmarł z przyczyn naturalnych itd.) są równie prawdopodobne.

Co ciekawe, mity podają, że wśród ludzi znajdowali się i tacy, którzy zdołali oprzeć się pokusie wiecznego życia. Choć, gwoli ścisłości, trudno nazwać Odysa zwykłym człowiekiem. Był przecież herosem, a wśród jego dalszych przodków wymieniano Zeusa i Hermesa. Tym niemniej, Odys odrzucił propozycję nimfy Kalipso, która ofiarowała mu nieśmiertelność u swojego boku. Wolał wrócić na Itakę, do żony Penelopy. Niestety, jest to tylko piękny mit i można wątpić, czy znalazłoby się wielu chętnych do odrzucenia takiego daru, gdyby był on rzeczywisty. Zresztą, również w świecie fikcji bohaterów pokroju Odysa nie uświadczymy nawet na lekarstwo. Przykładem mogą być choćby Faust czy Dorian Gray.

Europejskie tęsknoty

Średniowieczna Europa zaczytywała się opowieściami spisanymi rzekomo przez historyka wyprawy Aleksandra Wielkiego, Kallistenesa. Ów łaciński tekst miał być tłumaczeniem greckiego oryginału, lecz historycy już dawno uznali go za apokryf, a autora określono mianem pseudo-Kallistenesa. W jednej z opowieści macedoński władca spotyka anioła, który zdradza mu położenie źródła wody życia. Znajdowało się ono gdzieś w Arabii. Aleksander wysłał przodem mędrca, który pewnego dnia, myjąc w studni suszoną rybę, którą zamierzał się posilić, zauważył, że ryba nagle ożyła i odpłynęła. Wysnuł stąd wniosek, że jest to woda życia, lecz nie poinformował o tym Aleksandra. Ten zaś szukał uparcie dalej, aż usłyszał głos karcący go za nadmierną ambicję i wieszczący, że zamiast nieśmiertelności znajdzie śmierć. Przestraszony Aleksander zrezygnował z poszukiwań, lecz nie uchroniło go to od przedwczesnego zgonu.

W innych legendach osnutych wokół postaci Aleksandra Wielkiego jest mowa o trzech studniach mających, odpowiednio, moc obdarzania życiem wiecznym, odmładzania starych i przywracania życia zmarłym. Aleksander miał odnaleźć studnię młodości, dzięki czemu jego weterani stali się na powrót młodymi wojownikami. Sam na tym jednak nie skorzystał, bo jeśli nawet napił się cudownej wody, to i tak umarł młodo.

Gdzie znajdowało się źródło wody życia? Na Synaju, w Syrii, w górach, z których spływały wielkie rzeki Tygrys i Eufrat, a może u źródeł Nilu? Średniowieczni intelektualiści wskazywali najczęściej na Indie. Była to wówczas niemal nieznana, legendarna kraina, gdzie wszystko było możliwe i gdzie zazwyczaj umieszczano akcję baśniowych opowieści. Poza tym uważano Ganges za jedną z czterech rzek wypływających z Raju, a więc jej wody już choćby z tego powodu spowijała aura tajemnicy i niezwykłości.

W połowie XII w. to przypuszczenie znalazło – jak się wydawało – potwierdzenie w faktach. W Europie rozniosła się wieść, że do Watykanu dotarł list od jakiegoś chrześcijańskiego władcy Indii i że władca ten rządził państwem, przez które płynęła rajska rzeka. Ów król Jan, bądź kapłan Jan czy ksiądz Jan, jak go też nazywano, miał być potomkiem jednego z „trzech królów” (trzech magów bądź mędrców), jacy przybyli z darami do stajenki, gdzie narodził się Jezus. Kapłan Jan miał zbudować na krańcach znanego świata kwitnące królestwo, gromiąc okoliczne ludy, w tym Persów.

Imperium kapłana Jana nigdy nie odnaleziono, a tożsamość tego władcy pozostała nieznana, pomimo wielu wysiłków podejmowanych również przez papieży. Usiłowano utożsamić z Janem rozmaitych władców Dalekiego Wschodu. Na przykład, papież Innocenty IV wysłał w roku 1245 poselstwo do chana mongolskiego. Nieco później również słynny Marco Polo udał się w tamte strony kierowany nie tylko chęcią przygody i wzbogacenia się, ale także nadzieją na rozwikłanie zagadki kapłana Jana.

Nadzieja okazała się płonna – mongolscy władcy rządzący ogromnym imperium obejmującym również legendarne Chiny okazali się poganami, a nie chrześcijanami, zaś przez ich państwo nie płynęła rajska rzeka. Toteż jeszcze w sto lat później rzekomy rycerz John Maundeville mógł opublikować bestseller przyjęty w Europie z ogromnym zainteresowaniem, w którym relacjonował swój owocny pobyt w odkrytym przez siebie państwie kapłana Jana, znajdującym się w Indiach.

Dzieło z roku 1355 szczegółowo opisywało geografię tego państwa i jego bogactwa. Tyle tylko, że i ta relacja okazała się zmyślona. Autorem poczytnej opowieści był prawdopodobnie jakiś nie zidentyfikowany francuski erudyta chcący popisać się swoją uczonością, a może i zakpić z europejskiej obsesji. Jeśli to drugie, to celu nie osiągnął. Wręcz przeciwnie – jeszcze bardziej rozpalił wyobraźnię następnych pokoleń amatorów życia wiecznego.

Na podbój czy po wodę?

Powszechnie uważa się, że tym, co pchało Kolumba i jego następców – konkwistadorów – na podbój Ameryk, była żądza przygód i złota. Ale istniał jeszcze jeden czynnik, kto wie, czy nie równie silny – poszukiwanie Raju i nieśmiertelności. W czasach konkwisty, kiedy większą część kuli ziemskiej wciąż pokrywały białe plamy, wiara, że gdzieś za horyzontem znajduje się prawdziwy Eden i tryska źródło wiecznej młodości, była ciągle niezwykle żywa.

Najsłynniejszym chyba poszukiwaczem mitycznej fontanny życia był Juan Ponce de León. Ów żeglarz, żołnierz i awanturnik uczestniczył w drugiej wyprawie Kolumba do Ameryki. Jako gubernator dzisiejszej wyspy Portoryko zasłyszał od Indian legendę o wyspie Bimini, gdzie miało znajdować się źródło przywracające młodość. Zafascynowany mitem zorganizował wyprawę w poszukiwaniu baśniowej wyspy. Rejs na północ doprowadził go w marcu 1513 r. do lądu, o którym sądził, że jest ową wyspą. Nazwał ją Florydą, jako że okrycia dokonano w Niedzielę Palmową (po hiszpańsku Pasqua Florida). Nie zdając sobie sprawy, że to w istocie półwysep, opłynął go częściowo, nie znajdując jednakże źródła młodości.

Nie zniechęciło go to wszakże. W roku 1521 zorganizował kolejną ekspedycję na zlecenie hiszpańskiego dworu, któremu zaimponował jego raport o odkryciu rozległych terytoriów. Tym razem jednak lądujących na brzegu Florydy Hiszpanów przywitały indiańskie strzały. Statki zdołały odpłynąć, lecz ranny konkwistador zmarł w Hawanie.

Ponce de León miał więc jeszcze mniej szczęścia niż Gilgamesz. Jednak dążenie do nieśmiertelności nie umarło wraz z nim. Trwało przez stulecia i trwa do dzisiaj, tyle że źródła wiecznego życia nie szukamy już za oceanem, lecz w naukowych laboratoriach.